12.08.2013

Gramotne - część druga.

A więc - oto dalsza część relacji z Podlasia.

W poprzednim poście nie dokończyłam jednego dnia; skończyło się na kajakach. Spływ był bardzo spokojny, żeby nie powiedzieć: monotonny. Przed wpadnięciem Narewki do Narwi w wielu miejscach można było położyć się na plecach i mimo to mieć głowę nad wodą. Narew również była niezbyt głęboka. Przepłynęliśmy kilkanaście kilometrów; otaczały nas szuwary. Ptaków prawie nie było, poza nielicznymi pliszkami siwymi i milczącymi wróblakami znikającymi w zaroślach.
Rzeka zrobiła się kręta i w wielu miejscach pojawiły się trawiaste półwysepki. Na jednym z nich siedział niewielki ptak. Prąd nie był silny - kajak udało się zatrzymać. Ptak na szczęście nie był płochliwy i pozwolił na zrobienie wielu zdjęć. Tym ptakiem był łęczak. Wyglądał następująco:







Następnego dnia wstaliśmy o trzeciej i pojechaliśmy na obóz ornitologiczny Akcji Siemianówka. Trafiliśmy akurat na pierwszy obchód (przed piątą). Tego dnia łapały się głównie pokrzewki. Niestety nic nie złapało się w drapolówki.
Błotniaki co jakiś czas się pokazywały. Z trzcinowisk dawały o sobie znać bączek i przepiórka.

Para błotniaków stawowych (i gęsi ;))


Samiec błotniaka stawowego.
Mimo mało owocnego dnia, było super. Ucieszyłam, że mogłam na powrót poczuć ten Siemianówkowy klimat - ten sam, który panował tam dwa lata temu.
Wróciliśmy do gospodarstwa o ok. szóstej wieczorem.
Codzienne bardzo wczesne wstawanie zaczęło skutkować osłabieniem. Zdałam sobie z tego sprawę po okropnym krwotoku z nosa. Moje oczy były zaczerwienione i podkrążone.
Poszłam spać; śniła mi się zmutowana laleczka Chucky i jakiś szary trup.
Coś było nie tak.
Następnego dnia zerwaliśmy się jednak z łóżek, ale nieco później, bo już trochę po świcie. Na miejscu okazało się, że przegapiłam kszyka, który wpadł do drapolówki przed pierwszym obchodem. Cały czas liczyłam na jarząbka. Żaden się nie złapał, ale dostałam piórko ;)
Tego dnia było znacznie ciekawiej - do godziny siedemnastej złapały się chyba wszystkie pokrzewki (jarzębatka nie zawiodła), a także trzciniak, trznadel, dwa czyże i... brzegówka. :)
A także moje ukochane gąsiorki. ;)

Porównanie - po lewej młody, po prawej samica.
Kolejny ranek w terenie nie dał niczego ciekawego. Wstawiam jedynie zdjęcie gąsiorka o świcie oraz oknówki.



Tego dnia wybraliśmy się do Białowieży zobaczyć zagrody ze zwierzętami. Zagrody były robione z myślą o zwierzętach, nie ludziach, którzy je oglądają, co jest niewątpliwie lepsze, jednak nie daje zbyt dobrych warunków do obserwowania ich.
Zagrody były odwiedzane przez zięby.



Wpadliśmy też do muzeum przyrodniczego w Białowieży, chociaż wahaliśmy się nad tym długo - i, jak się okazuje, niepotrzebnie. Wystawa jest świetnie zorganizowana. Wejście jest możliwe tylko w grupie z przewodnikiem, który prowadzi przez ciemny korytarz i rozświetla kolejne ekspozycje. Powoli zapalające się światło przywodzi na myśl spokojny świt; daje to niezwykłe wrażenie. Foty są, jakie są.





Później zobaczyliśmy stare dęby polskich królów. Gdy jechaliśmy przez las, za oknem pojawił się żubr! W odległości nie więcej niż 10 metrów stało wielkie, ciemne zwierzę. Zatrzymaliśmy się - próbowałam zrobić zdjęcie, ale zwierz powoli się wycofał, ginąc wśród drzew.

Puszcza.
W przeddzień wyjazdu odwiedziliśmy taras widokowy.

Śpiewak widziany po drodze.

Na miejscu słyszeliśmy wrzask zza lasu, a potem sylwetkę drapieżnika. Był to myszołów. Do niego dołączył drugi myszołów, również krzycząc. Krzyczały sobie te myszołowy i krążyły nad nami przez dobre dziesięć, piętnaście minut. Jeden myszołów był całkiem typowy:


Drugi był bardzo jasny:

Myszołowiowy strzał życia! :d



Nie pamiętam w którym momencie to się stało, ale jakoś po południu: na drodze przed nami pojawiły się, uwaga, dwa niewielkie kuraki (!). Było to w środku albo prawie w środku lasu. Gdy zatrzymaliśmy się, umknęły w bok, znikając za drzewami. Przez chwilę pokazały głowę z boku; pamiętam jakiś jasny rysunek (w sumie w pamięci bardziej mi się kojarzy z przepiórką, ale z pamięcią bywa różnie). Mignęły też rozłożonymi skrzydłami. Skrzydła były dość ciemnobrązowe - pamięć się upiera, że wręcz kasztanowe. Problem polega na tym, że wszystko stało się zbyt szybko, żebym mogła mieć pewność do czegokolwiek. Czy mogło to być coś innego, niż jarząbki?

Pojechaliśmy na wieżę widokową nad Siemianówką. Miejsce to nazywało się Maruszka - to w tych okolicach dawniej był obóz Siemianówka.

Stawowy, 2l.?
Następny dzień był dniem wyjazdu. Rano zdążyłam udać się na wyprawę do lasu. Zjadłam śniadanie w postaci leśnych jagód i gorzkawych jeżyn. Spędziłam tam jakieś trzy godziny. Słyszałam trochę głosów - jakieś wilgi, jakiś dzięcioł czarny, parę dużych. Wiele głosów nie słyszałam nigdy wcześniej. Na przykład "riu-riu-riu-riu-riu-riu", które potem znacznie przyspieszyło, przywodząc na myśl pisk opon.
Niestety, nie zobaczyłam nic ciekawego. A więc na zakończenie, zamiast zdjęcia jarząbka, wstawiam żubra w lesie:


Pozdrawiam,
Emilka

5 komentarzy:

damian pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
damian pisze...

Jaki ładny ten łęczak, gratuluje. Świetna relacja, ciekawy wypad :)
Pozdrawiam.

Emila pisze...

Gratuluję bardzo fajnych zdjęć łęczaka i kilku ciekawych spotkań (świetny ten biały myszołów ;) ). A żubra na wolności, w lesie (tu chodzi mi o tego prawdziwego :)), nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę!

A tak bardziej ogólnie, bardzo podoba mi się nowy wygląd bloga :) Dawno tu nie zaglądałam, podobnie jak do reszty ,,ptasiej" części internetu, ale mam nadzieję, że teraz się to zmieni :)

emi pisze...

Dzięki za miłe słowa! :) I cieszę się, że wygląd się podoba.

Janek pisze...

Zazdroszczę okazji z łęczakiem i wypadu na Siemkę :). Fajna fotka myszaka i to jeszcze taki wyjątkowy :)